niedziela, 13 kwietnia 2014

Zabawki, koraliki...

"Wszystko bym dała, żeby mieć chociaż taką kuchnię..." - usłyszałam ostatnio będąc na otwarciu wystawy dawnych zabawek. Przede mną, w gablocie, miniaturowa kuchnia z domku dla lalek sprzed mniej więcej stu lat, obok mnie sześcioletnia może dziewczynka ściskająca za rękę swojego tatę. Kiedy już złapała oddech i była w stanie coś powiedzieć, z jej ust wyszło właśnie takie zdanie. 

Cieszę się, że w czasach, kiedy wszystko jest na wyciągnięcie ręki i półki w sklepach z zabawkami uginają się pod ciężarem mniej lub bardziej wartościowych umilaczy czasu dla najmłodszych, dzieci potrafią się jeszcze zachwycić czymś, co niekoniecznie zmienia kolory, świeci, gra, samo mówi, je i płacze, ale jest po prostu piękne. Gdzieś w tej nieprawdopodobnej fali plastiku, która nas zalewa jest tęsknota za czymś innym i prawdziwy koneser, choćby miał sześć lat, tę różnicę zauważy. 

Przy okazji tego, że jest piękna niedziela i jak zwykliśmy w naszym domu mawiać "tak się słodko chmurzy" i pewnie zaraz się cudnie rozpada (jak się mieszka na poddaszu, to na deszcz patrzy się trochę inaczej, a na pewno inaczej się go słucha ;-)), chciałam się czymś pochwalić. Nie mogę się pochwalić tym, co aktualnie powstaje, bo jest to część większego przedsięwzięcia, które będzie miało swój finał dopiero za jakiś czas; zatem chwalę się czymś, co powstało już dawno i tak czekało na swoje "wyjście z cienia". 
Miałam szczęście trafić kiedyś na bloga, którego właścicielka w sposób wielce przystępny przedstawiła tworzenie sznurów szydełkowo - koralikowych. Bogatsza o tę wiedzę i zainspirowana okazałą i różnorodną twórczością Weraph, sama stworzyłam to, co poniżej. Zapraszam do obejrzenia.
















Z pozdrowieniami
M.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Malinowy szal(ł)

Cały miesiąc nie pisałam. Trudno pewnie w to uwierzyć, ale cały właśnie miesiąc spędziłam nad jednym przedsięwzięciem, mianowicie robiłam szal. Jego geneza sięga jeszcze zeszłego roku, kiedy znalazłam ciekawy wzór w gazetce pt. Sandra Extra. Fakt, że był to pierwszy numer w 2013 roku wskazuje, że mogły to być początkowe miesiące. Z zapałem zaczęłam tworzyć i okazało się, że nagle mój entuzjazm opada, bo oczekiwany efekt nie pojawia się wystarczająco szybko. I tak po wykonaniu kilku elementów robótka wylądowała na półeczce przy biurku. Kilka tygodni później zmieniła miejsce pobytu na kartonowe pudełko, co było o tyle lepsze, że nie atakowała mojego wzroku i nie maltretowała sumienia, że znowu coś odkładam na kiedyś (czytaj "nigdy) i nie mam na tyle samozaparcia, żeby doprowadzić to do końca. 
Po mniej więcej roku, szukając czegoś zupełnie innego, znalazłam swój wymarzony szal w początkowej fazie rozwoju i pomyślałam - teraz albo nigdy.
To, co prezentuję poniżej, to nic innego, jak właśnie zmaterializowana próba udowodnienia sobie, że jeśli się czegoś naprawdę chce, to można to osiągnąć (choćby miał to być zwykły szal w kolorze malinowym).






Z pozdrowieniami 

M.