poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Od rozczarowania do oczarowania

Odebrałam ostatnio pewne sygnały sugerujące, że ktoś tu chyba jednak zagląda. Mało tego, owe sygnały nosiły nawet znamiona zarzutu i rozczarowania, że dawno nic nowego nie pojawiło się na blogu. Zdobyłam się więc na odwagę i sprawdziłam datę ostatniego wpisu i .... (wyrażę się dość kolokwialnie) włosy zjeżyły mi się na głowie.
Naprawiam zatem szybko blogowe zaniedbania i żeby choć trochę wytłumaczyć tak długą nieobecność dzielę się swoimi wspomnieniami z wakacji (chociaż, jak ktoś już jest duży i nie jest nauczycielem, to chyba powinien używać formy "urlop"). Mniejsza o to...

Chorwacja...  do niedawna kraj, który dla wszystkich był gwarancją pięknej, słonecznej i upalnej pogody, w tym roku właśnie przestał nim być. Dla mnie i mojego męża, może nie było to szokujące, ponieważ byliśmy tam po raz pierwszy. Natomiast to, co pojawiło się na twarzach naszych przyjaciół, którzy Chorwację widzieli już kilkakrotnie i postanowili pokazać nam ten zakątek świata proponując wspólny wyjazd na urlop, dalekie było od zachwytu, a nawet zwykłego zadowolenia. Chwilami to rozczarowanie udzielało się także i mnie, kiedy np. w niedzielę rano, zamiast krzątającej się po kuchni Dorotki, obudziły mnie strugi deszczu bębniące o parapet. Na szczęście nasz gospodarz, zwany przez nas po prostu Dziadziem, uratował nam dzień przyrządzając specjalnie dla nas przepyszne danie z ośmiornicy i duszonych warzyw. Nawet moja wegetariańska natura nie mogła się oprzeć przed spróbowaniem tego cudownego dania. 
Ale kiedy kolejnego deszczowego dnia Dziadziu przyniósł nam szachy, żebyśmy się nie nudzili, to już przestało być śmieszne.



Ośmiornica z warzywami




Resztę niedzieli spędziliśmy zwiedzając Szibenik (Šibenik) i tutaj właśnie rozczarowanie w bardzo naturalny sposób przeszło w oczarowanie. Miasto, jak z bajki, wąziutkie uliczki, pnące się ku górze, a z drugiej strony przepiękne marynistyczne widoczki, np. takie, jak ten poniżej...






Pierwszy dzień przywitał nas deszczem . Na znak tego, że nie ogarnęła mnie literacka fikcja - zdjęcie tęczy, która ukazała się później.


Jedyne, co mnie przerażało w tym cudownym kraju, to owady, mniej więcej takiej wielkości (zdjęcie robił mój mąż, bo ja nie odważyłam się podejść tak blisko.
A jakby skoczył? -))




Primoszten (Primošten) - nie wiem, czy ktoś się odważy, żeby zaparkować tutaj samochód bez podstawienia go choćby małym kamyczkiem.


To sama "renówka" tylko, że w tle po lewej, dodatkowo mój mąż. 


Trogir - miasto, niczym oryginalna scenografia do "Piratów z Karaibów".

Mieć taką pracownię, jak ten pan...


Skuterki , na których podróżują wszyscy, niezależnie od płci, wieku i... przepisów drogowych oraz wszędobylskie koty.

Pranie rozwieszone na sznurkach rozciągniętych pomiędzy kamieniczkami i rośliny, które moja mama hodowała w doniczkach tylko, że jak się okazało, te mamy były w skali mikro.


Zastanawialiśmy się z Adasiem, czy  rower został postawiony, bo ktoś tam własnie zaparkował, czy to może kwestia estetyki i miał spełniać rolę czysto dekoracyjną. Nawet, gdyby to miała być tylko przemyślana aranżacja, to daliśmy się temu uwieść.


Widok z naszego salonu. Dla mnie kawałek morza, to już coś nawet,  jeśli na pierwszym planie stoi wielka szara chałupa.


Na dziecku z gór nawet takie widoczki robią wrażenie :-)


Widok z naszej kei 


Split - miasto w mieście


Niesamowite miasto cesarza Dioklecjana


Widoczek na pożegnanie



No i jak tam nie wrócić?

Pozdrawiam wciąż jeszcze wakacyjnie.
M.