środa, 2 września 2015

Gdańskie wspomnienia i potwór w zlewie

Dzisiejszy poranek. Otwieram oczy i już wiem, że to będzie kolejny odcinek z cyklu „Jak zachować zimną krew przy niewiarygodnie wysokiej temperaturze powietrza”. Tchnięta optymistyczną myślą, że nie muszę jeszcze dodatkowo celebrować dzisiaj pierwszego dnia szkoły po dwóch miesiącach wakacji, zmierzam do kuchni celem przygotowania sobie pysznej owsianki ze świeżymi owocami. 

Zgrabnym ruchem przeskakuję dywan, który wczoraj do późna szorowałam na kolanach, żeby przywrócić mu chociaż cień dawnego blasku i przypomnieć sobie jego piękny błękitny kolor (a aktywna piana, mimo zapewnień producenta, okazała się być nie aż tak aktywną i w tej próbie sił ja musiałam być od niej aktywniejsza). Staję w kuchni i… wystarczy mi jeden rzut oka w kierunku zlewu, żeby zdać sobie sprawę, że śniadania dzisiaj raczej nie będzie, bo…  w zlewozmywaku siedzi wielgachny, kosmaty pająk. Domyślam się, że dla postronnego i pozbawionego fobii obserwatora gabaryty nowego lokatora mogłyby nieco odbiegać od moich, poczynionych na szybko spostrzeżeń.
Jedyne, co w tym momencie przychodzi mi do głowy, to zadzwonić do Adasia. 

Mój, odbywający właśnie służbową podróż, mąż uspokaja mnie przez telefon, że za kilka godzin wróci i pozbędzie się intruza i wtedy dochodzi do mnie, że to jednak nie był najbardziej błyskotliwy pomysł, żeby zadzwonić do kogoś oddalonego o kilkaset kilometrów, bo jakkolwiek kochający i odważny byłby to mężczyzna i jak często by powtarzał, że skoczyłby dla ciebie w ogień, to w tym akurat konkretnym przypadku muszę sobie poradzić sama. Ewentualnie z pomocą kogoś innego.

Druga moja myśl jest już bardziej racjonalna. Sąsiedzi!! Jeden pewnie śpi i o tej porze obudzić by go mogła jedynie syrena strażacka przystawiona do ucha, ale jest jeszcze drugi. Biegnę więc po schodach na drugi koniec kamienicy, modląc się w duchu, żeby akurat był w domu. Jest!
Uratujesz? – pytam. Widzi, że sprawa jest poważna więc pospiesznie wyjaśniam o co chodzi.
I tutaj znowu postronny obserwator, z toku mojej przemowy i z widowiskowej gestykulacji, mógłby wywnioskować, że w kuchni mam stado wygłodniałych tygrysów. Sąsiad śmieje się przez całą drogę do naszego mieszkania. 
O! Ładny! – mówi, pochylając się nad zlewem. Reszty komentarza nie słyszę, bo zamykam się w sypialni. Wychodzę dopiero kiedy słyszę odgłos zamykanego okna na klatce schodowej, bo główny bohater tej historii jednak nie stracił życia; odbył jedynie lot z wysokości drugiego piętra na ziemię, co może być równoznaczne z tym o czym wspomniałam wcześniej, ale wolę się już nad tym nie zastanawiać. Wdzięczna sąsiadowi, wyrażam jeszcze tylko niepokój, że pająk pewnie przemaszerował w nocy przez całe nasze mieszkanie, żeby osiąść w zlewie. Niekoniecznie – słyszę – mógł wyjść z syfonu.
I sama nie wiem, czy mam  się czuć pocieszona i uspokojona tą informacją, bo to by oznaczało, że hodowaliśmy tego stwora w naszym mieszkaniu przynajmniej przez ostatnie kilka tygodni.

Humor poprawia mi się jakieś pół godziny później, w piekarni, do której zaglądam w drodze do pracy, bo wiem że mój pozbawiony śniadania żołądek niebawem upomni się o zaległy posiłek. Proszę o rogalika z marmoladą. Pani podaje mi go z uśmiechem i mówi  - Dzisiaj, dla uczniów, złoty pięćdziesiąt. Patrzę na panią z niedowierzaniem, bo nie jestem pewna czy żartuje, czy zmylił ją mój czarno biały strój i mówię – Oj, chyba będę jednak musiała zapłacić pełną kwotę. Pani, bez mrugnięcia okiem, ratuje sytuację – Dzisiaj wszyscy są uczniami – mówi. 
Bardzo to miłe, ale czy rzeczywiście wciąż wyglądam na licealistkę? Hmm… raczej nie, ale przez moment naprawdę w to uwierzyłam J

Pierwszy września to chyba dobry moment żeby powspominać, może nie wakacje, bo te dawno już mam za sobą, ale urlop, który w tym roku wyglądał nieco nietypowo (zważywszy na fakt, że ja go miałam, a mój mąż nie).
Mój dwutygodniowy odpoczynek rozpoczął się na warsztatach mydlarskich w Woli Sękowej, a skończył… w Gdańsku gdzie, dzięki uprzejmości i serdeczności naszych Przyjaciół, mogłam spędzić kilka wspaniałych dni. I… zakochałam się w tym mieście… sami zobaczcie…


Widok z Wieży Mariackiej
Morze - ciemniejszy pasek błękitu na horyzoncie

Wnętrze Bazyliki Mariackkiej
Dworzec kolejowy

Europejskie Centrum Solidarności - miejsce, które absolutnie powinno się odwiedzić 




Przygotowania do Jarmarku Dominikańskiego trwają
Tej atrakcji nie mogłyśmy sobie odmówić :-)
Koło widokowe nad Motławą
Gdańsk nocą prezentuje się zjawiskowo

Mariacka w deszczu
Glass Studio Habrat - trochę Krosna w Gdańsku J 

Po ostatnim wpisie moja prywatna specjalistka od budowania wizerunku powiedziała, że powinnam była napisać, że założyłam profil na Instagramie. Zatem naprawiam to fatalne zaniedbanie i zapraszam na malgosiagorska
Tam może bardziej na bieżąco, może częściej. Na pewno krócej i treściwiej niż tutaj J


I tak zupełnie na koniec – piosenka, która ze względu na luźno wpleciony w teledysk motyw pedagogiczny – na początek szkoły bardzo pasuje ;-)


To już tyle na dzisiaj. I koniec. I kropka.
Do następnego J
 M.