Wracał do domu ciesząc się, że pierwszym
dźwiękiem, który wita go zaraz po otwarciu drzwi kamienicy nie jest dziecięcy płacz
(jakoś tak z wiekiem zaczynały cieszyć go coraz prostsze rzeczy).
Ona przywitała go z zaciśniętymi
ustami. Bo właściwie nie wiedziała od czego zacząć.
Czy najpierw powiedzieć ile
razy próbowała dzisiaj wytrzeć obsikany dywan?
Czy o tym, że musi zmienić
pościel, bo spacerujący bez pieluchy starszy syn wprawdzie twierdzi, że to
woda, którą rzeczywiście bawił się na łóżku (sic!), ale dziwny zaciek na
poduszce sugeruje ciecz innego zupełnie rodzaju (sik?).
Czy może najpierw
opowie mu o tym jak przez chwilę wydawało jej się, że wygrała życie, bo młodszy
spał, a drugi tak ładnie bawił się kinetycznym piaskiem, że te darowane przez
niebiosa 10 minut postanowiła spożytkować robiąc ekspresowy porządek w szafie,
której zawartość dzień wcześniej była wirtuozersko rozrzucana po całym pokoju.
I kiedy po tych dziesięciu minutach pojawiła się z powrotem w salonie zastała tam
dziecko tańczące (w posikanych majtkach) na… plaży z kinetycznego piasku. A resztką tego niebieskiego wynalazku, która nie została wdeptana w dywan, były właśnie zasiewane wszystkie meble i sprzęty w pomieszczeniu.
Bo macierzyństwo to nie tylko cud, miód i orzeszki w karmelu…
Spokojnego dnia.
M.