środa, 30 maja 2018

Folwark


Zanim jeszcze sama zostałam mamą z fascynacją przyglądałam się metamorfozom domów i mieszkań moich znajomych, którzy już zostali rodzicami. Najczęściej te wysprzątane, wymuskane wcześniej wnętrza zamieniały się w magazyny zabawek, ze ścianami, milcząco przyjmującymi ataki twórczej inwencji najmłodszych domowników, pozbawione obrusów i serwetek stoliki świeciły pustkami, fantazyjnie zabezpieczone narożniki mebli wyglądały pociesznie, a przez lata gromadzone dekoracje i pamiątki, porozstawiane niegdyś w różnych miejscach, skrzyknęły się nagle i w poszukiwaniu azylu udały się z pośpiechem w góry. I tak sobie wtedy myślałam: ja to nigdy…, u mnie to zawsze…

I w końcu stało się! W naszych czterech ścianach pojawił się nowy lokator. I nagle, ni z tego, ni z owego… nasze mieszkanie zaczęło wyglądać jakby eksplodował w nim ogromny sterowiec wypełniony nie powietrzem, a zabawkami i akcesoriami dla maluchów. Rekwizyty i utensylia małego człowieka fenomenalnie wkomponowały się w zajmowaną przez nas dotychczas przestrzeń, a ja wykreśliłam ze swojego słownika wyrazy nigdy i zawsze.

Ale kiedy na pralce w łazience z dnia na dzień pojawił się folwark, a gumowe zwierzątka do kąpieli powoli rozpoczynały ekspansję terytorialną za sprawą młodocianego, ale bardzo charyzmatycznego przywódcy, postanowiłam zareagować... i w ruch poszło szydełko.












Dobrego dnia.
M.



środa, 9 maja 2018

Bluebird


Możliwe, że rok temu pomogłam pojawić się na świecie pewnemu przyszłemu ornitologowi, miłośnikowi ptactwa, entuzjaście lotów i nielotów, fanatykowi ptaków, ptaszydeł i ptasząt, maniakowi wszelkich dwuskrzydłych stworzeń, a ponadto, sympatykowi drobiu (nieważne czy nadal na wolnym wybiegu czy już w lodówce, czasami odnoszę wrażenie, że nawet lepiej to drugie).

Więc rozwieszam po domu kolorowe ptaszki z papieru, wystaję razem z nim godzinami w oknie wypatrując ptaków, na spacerze zatrzymuję się przy każdym napotkanym na rynku gołębiu, do znudzenia powtarzam, że to nie konik robi ko-ko, tylko kurka, wyciągam go z dna rozpaczy pokazując mu dwie sroki, które przysiadły właśnie za oknem na kominie sąsiedniej kamienicy.

A jak rano słyszę pierwsze dobiegające z łóżeczka dźwięki, to nawet nie muszę patrzeć na zegarek bo wiem, że jest 5.27 i właśnie obudził się mój ranny ptaszek.

I choć czasami jest mi ciężko i zastanawiam się, czy zwyczajnie nadążę za tym małym pędziwiatrem i jak przeczytam w wiadomościach informację, że ojciec włożył syna do klatki z tygrysem podczas wycieczki do ZOO, pomyślę tylko „Genialny pomysł!”, to i tak wieczorami, zamiast oddawać się błogiemu lenistwu, dziergam na szydełku różne stwory, które byłyby w stanie sprostać tej małej szalonej ptasiej obsesji.







I muzyka:


Dobrego dnia.
M.