Wieczór. Zamykam właśnie kolejny dzień. I o czym pisać,
kiedy tyle się nie pisało? O czasie, w którym tyle się wydarzyło, a jednocześnie
jakby nic się nie stało? O tym, że deszcz pada i że cieszę się nim, bo dawno już
zauważyłam, że to akurat zjawisko atmosferyczne skutecznie chłodzi mój nerwowy
system.
Że sąsiad postanowił dzisiaj naprawić domofon zaraz po tym, jak udało mi się
ułożyć chłopców do snu i jak zadzwonił z dołu żeby sprawdzić czy wszystko okej,
to nie wiedziałam czy mam mu podziękować czy nawymyślać.
Że wiem, że zanim
skończę ten wpis Julian obudzi się przynajmniej pięć razy, bo śpi ostatnio twardo
niczym na gałęzi ptaszek.
Że pół wiosny zajęło nam wychodzenie z kataru, bo jak
już pomyślałam o tym, żeby schować inhalator i syropy, to zaatakowała nas znowu
ta chytra i podstępna choroba, która w zależności od płci może mieć przebieg
uciążliwy, ale spokojny albo arcygroźny, ryzykowny i skomplikowany. U nas, ze
względu na dominację występowania brzydkiej płci przybrała wyjątkowo niepokojący
charakter. I że przez miesiąc większość garderoby i niemal wszystkie meble w
domu, zwłaszcza te przeznaczone do siedzenia, wyglądały jakby właśnie
przespacerował po nich ślimak, a moje własne dziecko zwracało się do mnie „babo”.
Że Julo zaczął raczkować i wyrósł mu pierwszy ząb. Że Adaś się pięknie rozgadał
i słów używa z fantazją godną Tolkiena i np. na pytanie: „gdzie jest moja
sprężynka do włosów?” odpowiada „w kościele”.
Że z wszystkich gryzaków,
pogryzajek i innych utensyliów związanych z ząbkowaniem najbardziej sprawdził się
u nas mój silikonowy zaparzacz do herbaty.
Że mieszkam w domu, w którym kolędy
śpiewa się przez cały rok, a traktorem kieruje świnia.
P.S. Julo obudził się tylko cztery razy J
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz