- Potrafisz robić makramę?
- Potrafię.
- A uplotłabyś coś dla mnie?
- Jasne!
Otworzyła Instagram i pokazała mi zdjęcie chyba największego
i najbardziej skomplikowanego wzoru, jaki kiedykolwiek widziałam…
Lato'98
Po niemal całodziennej tułaczce autokarem dojeżdżamy w końcu
do małej miejscowości w Borach Tucholskich, w której mamy spędzić najbliższe
dwa tygodnie. W holu wita nas pani Wera. Tak się przedstawia i tak każe nam do
siebie mówić i do dzisiaj nie wiem czy miała tak na imię, czy była to tylko
próba zmodernizowania tradycyjnego imienia Weronika. Mniejsza z tym. Pani Wera,
kobieta słusznej postury i na pierwszy rzut oka (na drugi również) niezłomnego
charakteru od samego progu obwieszcza nam, że oto znaleźliśmy się w ośrodku
sportu i rekreacji i żeby nam nie przyszło do głowy, że jeśli jesteśmy na
koloniach, to będziemy się tutaj bardziej rekreować niż usportowiać, bo skoro w nazwie
sport jest na pierwszym miejscu, to tutaj tak właśnie będzie. Zadba o to ona i
cały sztab wychowawców, trenerów i instruktorów. W tym momencie przeszło mi
przez myśl, czy aby nie wybrać się od razu w drogę powrotną i nie popędzić
za odjeżdżającym właśnie autokarem, który nas tutaj dostarczył. Bardzo lubiłam gimnastykę
i pływanie, lubiłam też jeździć na rowerze, grać w badmintona i w dwa ognie,
ale jakimś szczególnym typem sportowca nigdy nie byłam. Od razu wyobraziłam sobie,
że dzień tutaj zaczyna się o 5 rano dziesięcioma okrążeniami dookoła pokaźnego
boiska, które zdążyłam już zauważyć przed samym głównym wejściem do budynku.
Potem każdy robi po 100 przysiadów i 50 pompek
na mokrej od porannej rosy trawie w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
Po śniadaniu i krótkim treningu wydolnościowym są gry zespołowe. Z tym, że tylko zwycięskie drużyny idą na obiad. Po
symbolicznej poobiedniej przerwie, żeby spalić nadmiar przyjętych kalorii będzie podciąganie
na drążku i brzuszki na czas. A po kolacji, coś bardziej statycznego, żeby już
wyciszyć się przed snem czyli dla przykładu rzut piłką lekarską czy podnoszenie
ciężarów.
Szczęśliwie dla mnie jednak niewiele z tych rzeczy znalazło
swoje poparcie w rzeczywistości. I choć jeździć na rolkach się wtedy nie
nauczyłam, to okazało się np. że potrafię grać w ping-ponga (jakoś nazwa tenis
stołowy do mnie nie przemawia). A przy okazji, gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi
sportowymi aktywnościami znalazło się miejsce na zajęcia z… makramy. I koniec
końców jednak nie żałowałam, że nie puściłam się w pogoń za tym autobusem.
…
- Zrobisz dla mnie makramę?
- Tak, ale może zacznę od czegoś łatwiejszego J
Dobrego dnia!
M.
Pewne rzeczy, nawet dziwne i na pozór bezsensowne zdarzają się nie bezpodstawnie....czasem tylko sens jakiegoś zdarzenia odkrywamy po długich latach...nie? :)
OdpowiedzUsuń"właścicielka makramy"
Ooo tak... :-)
UsuńCo Ty znowu za cuda wyplatasz to jest śliczne i oryginalne pozdrawiam
OdpowiedzUsuń