Dzisiejszy poranek. Otwieram oczy i już wiem,
że to będzie kolejny odcinek z cyklu „Jak zachować zimną krew przy
niewiarygodnie wysokiej temperaturze powietrza”. Tchnięta optymistyczną myślą,
że nie muszę jeszcze dodatkowo celebrować dzisiaj pierwszego dnia szkoły po dwóch
miesiącach wakacji, zmierzam do kuchni celem przygotowania sobie pysznej
owsianki ze świeżymi owocami.
Zgrabnym ruchem przeskakuję dywan, który wczoraj
do późna szorowałam na kolanach, żeby przywrócić mu chociaż cień dawnego blasku
i przypomnieć sobie jego piękny błękitny kolor (a aktywna piana, mimo zapewnień
producenta, okazała się być nie aż tak aktywną i w tej próbie sił ja musiałam
być od niej aktywniejsza). Staję w kuchni i… wystarczy mi jeden rzut oka w
kierunku zlewu, żeby zdać sobie sprawę, że śniadania dzisiaj raczej nie będzie,
bo… w zlewozmywaku siedzi wielgachny,
kosmaty pająk. Domyślam się, że dla postronnego
i pozbawionego fobii obserwatora gabaryty nowego lokatora mogłyby nieco
odbiegać od moich, poczynionych na szybko spostrzeżeń.
Jedyne, co w tym momencie przychodzi mi do
głowy, to zadzwonić do Adasia.
Mój, odbywający właśnie służbową podróż, mąż
uspokaja mnie przez telefon, że za kilka godzin wróci i pozbędzie się intruza i
wtedy dochodzi do mnie, że to jednak nie był najbardziej błyskotliwy pomysł, żeby
zadzwonić do kogoś oddalonego o kilkaset
kilometrów, bo jakkolwiek kochający i odważny byłby to mężczyzna i jak często
by powtarzał, że skoczyłby dla ciebie w ogień, to w tym akurat konkretnym przypadku
muszę sobie poradzić sama. Ewentualnie z pomocą kogoś innego.
Druga moja myśl jest już bardziej racjonalna.
Sąsiedzi!! Jeden pewnie śpi i o tej porze obudzić by go mogła jedynie syrena
strażacka przystawiona do ucha, ale jest jeszcze drugi. Biegnę więc po schodach
na drugi koniec kamienicy, modląc się w duchu, żeby akurat był w domu. Jest!
Uratujesz? – pytam. Widzi, że sprawa jest
poważna więc pospiesznie wyjaśniam o co chodzi.
I tutaj znowu postronny obserwator, z toku
mojej przemowy i z widowiskowej gestykulacji, mógłby wywnioskować, że w kuchni
mam stado wygłodniałych tygrysów. Sąsiad śmieje się przez całą drogę do naszego
mieszkania.
O! Ładny! – mówi, pochylając się nad zlewem. Reszty komentarza nie
słyszę, bo zamykam się w sypialni. Wychodzę dopiero kiedy słyszę odgłos
zamykanego okna na klatce schodowej, bo główny bohater tej historii jednak nie
stracił życia; odbył jedynie lot z wysokości drugiego piętra na ziemię, co może
być równoznaczne z tym o czym wspomniałam wcześniej, ale wolę się już nad tym nie zastanawiać. Wdzięczna sąsiadowi,
wyrażam jeszcze tylko niepokój, że pająk pewnie przemaszerował w nocy przez
całe nasze mieszkanie, żeby osiąść w zlewie. Niekoniecznie – słyszę – mógł wyjść
z syfonu.
I sama nie wiem, czy mam się czuć pocieszona i uspokojona tą
informacją, bo to by oznaczało, że hodowaliśmy tego stwora w naszym mieszkaniu
przynajmniej przez ostatnie kilka tygodni.
Humor poprawia mi się jakieś pół godziny
później, w piekarni, do której zaglądam w drodze do pracy, bo wiem że mój
pozbawiony śniadania żołądek niebawem upomni się o zaległy posiłek. Proszę o
rogalika z marmoladą. Pani podaje mi go z uśmiechem i mówi - Dzisiaj, dla uczniów, złoty pięćdziesiąt.
Patrzę na panią z niedowierzaniem, bo nie jestem pewna czy żartuje, czy zmylił
ją mój czarno biały strój i mówię – Oj, chyba będę jednak musiała zapłacić pełną
kwotę. Pani, bez mrugnięcia okiem, ratuje sytuację – Dzisiaj wszyscy są
uczniami – mówi.
Bardzo to miłe, ale czy rzeczywiście wciąż wyglądam na
licealistkę? Hmm… raczej nie, ale przez moment naprawdę w to uwierzyłam J
Pierwszy września to chyba dobry moment żeby
powspominać, może nie wakacje, bo te dawno już mam za sobą, ale urlop, który w
tym roku wyglądał nieco nietypowo (zważywszy na fakt, że ja go miałam, a mój
mąż nie).
Mój dwutygodniowy odpoczynek rozpoczął się na warsztatach mydlarskich w Woli Sękowej, a skończył… w Gdańsku gdzie, dzięki uprzejmości i serdeczności naszych Przyjaciół, mogłam spędzić kilka wspaniałych dni. I… zakochałam się w tym mieście… sami zobaczcie…
Mój dwutygodniowy odpoczynek rozpoczął się na warsztatach mydlarskich w Woli Sękowej, a skończył… w Gdańsku gdzie, dzięki uprzejmości i serdeczności naszych Przyjaciół, mogłam spędzić kilka wspaniałych dni. I… zakochałam się w tym mieście… sami zobaczcie…
Widok z Wieży Mariackiej |
Morze - ciemniejszy pasek błękitu na horyzoncie |
Wnętrze Bazyliki Mariackkiej |
Dworzec kolejowy |
Europejskie Centrum Solidarności - miejsce, które absolutnie powinno się odwiedzić |
Przygotowania do Jarmarku Dominikańskiego trwają |
Tej atrakcji nie mogłyśmy sobie odmówić :-) Koło widokowe nad Motławą |
Gdańsk nocą prezentuje się zjawiskowo |
Mariacka w deszczu |
Glass Studio Habrat - trochę Krosna w Gdańsku J |
Po ostatnim wpisie moja prywatna specjalistka
od budowania wizerunku powiedziała, że powinnam była napisać, że założyłam
profil na Instagramie. Zatem naprawiam to fatalne zaniedbanie i zapraszam na malgosiagorska
Tam może bardziej na bieżąco, może częściej. Na
pewno krócej i treściwiej niż tutaj J
I tak zupełnie na koniec – piosenka, która ze
względu na luźno wpleciony w teledysk motyw pedagogiczny – na początek szkoły bardzo pasuje ;-)
To już tyle na dzisiaj. I koniec. I kropka.
Do następnego J
M.
"Specjalistka" jest z Ciebie dumna :* :)
OdpowiedzUsuńOoo, dziękuję! :-) Nie wiem co powiedzieć :-)
OdpowiedzUsuń