Wchodzimy. Wózek, mój duży już brzuch i ja. Oddaję książki,
które jakimś cudem udało mi się w ostatnim czasie przeczytać, kradnąc samej sobie bezcenne
godziny przeznaczone na sen i odpoczynek.
Za ladą pani. Jakaś nowa, może na
zastępstwo. Bardzo miła. Odbiera książki i pyta:
- Będzie pani coś pożyczać?
- Owszem – mówię
- Wie pani gdzie szukać?
- Raczej tak – odpowiadam
- Tutaj na pewno pani sobie coś znajdzie.
Porozumiewawczo mruga okiem i wskazuje najbliższe
półki wypełnione po brzegi romansami, kuchenną beletrystyką, historiami o cudzołóstwie i
niedochowywaniu wierności, powieściami z niezbyt skomplikowaną fabułą o, z
reguły, łatwym do przewidzenia zakończeniu, utworami literackimi z wymyślnym wątkiem kryminalnym i całą literaturą tworzoną masowo na potrzeby
zwiększania statystyk czytelności wśród gospodyń domowych.
…
Kwadrans później widzimy się znowu. Na ladzie przed panią
ląduje Grudziński, zeszłoroczny noblista o japońskich korzeniach i znana reportażystka
i biografka. Pani nic nie mówi, ale nadal się uśmiecha. Ja z resztą też.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz