To miejsce? Stan? Relacja? Rodzina? Kredyt na 30 lat? Cztery
ściany przykryte dachem?
Tak przykro usłyszeć, że komuś nie chce się wracać do
domu. Że to miejsce przestaje być cichym portem, przystanią spokoju i
bezpieczeństwa, a staje się jedynie pomieszczeniem, gdzie można się przespać i
przechować swoje osobiste rzeczy.
My właściwie nie mamy domu. Ale czy jesteśmy bezdomni? Bo
wynajęte mieszkanie, to już dom czy jeszcze nie? I pytania, kiedy przeprowadzka,
kiedy o czymś pomyślimy? Mojemu
pokoleniu wmawia się, że wzięcie kredytu na kilkadziesiąt lat jest oznaką
dorosłości. Czyli założenie, że w ciągu najbliższych paru dziesiątek lat nic mi
się nie stanie i będę miała stały i regularny dochód powinno być wyrazem mojej
odpowiedzialności, a nie beztroski i brawury.
A jak mieszkam w domu kupionym na kredyt, to on już jest mój czy banku?
Zatem nie mam jeszcze własnego domu. Nie mam kredytu.
Mam za to ludzi, z którymi chcę ten dom tworzyć i dzięki którym miejsce, gdzie teraz wracam jest moją przystanią i portem. Rzadko cichym, ale zawsze
bezpiecznym.
Ot, niedzielne o domu rozmyślania…
Dobrego dnia,
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz