poniedziałek, 14 grudnia 2015

Nasza zagraniczna wycieczka

Trafiliśmy tam zupełnie przypadkiem. Jadąc w Bieszczady, gdzieś pomiędzy Komańczą, a Nowym Łupkowem spotkaliśmy po drodze samochód ze słowacką rejestracją i zaczęliśmy wymyślać z jakiego miasta może być. Dość szybko wykombinowaliśmy, że to Medzilaborce. Wymieniliśmy spostrzeżenia, że żadne z nas nigdy tam nie było i pewnie na tym zakończyłby się ten epizod, gdybyśmy w tym akurat momencie nie zobaczyli tablicy, na której, jak nic, wypisana była informacja: Medzilaborce 20.
Nie zastanawialiśmy się długo i na najbliższym skrzyżowaniu skręciliśmy w stronę granicy ze Słowacją. Wiedzieliśmy, że w Medzilaborcach mieści się Muzeum Andy’ego Warhola i ta właśnie wiedza była głównym motorem do przeorganizowania  programu naszej wycieczki. I rzeczywiście, zaraz po przekroczeniu granicy zobaczyliśmy plakat informujący, że istotnie w miasteczku, do którego zmierzamy znajduje się Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy’ego Warhola. Jak się później miało okazać, była to jedyna informacja na ten temat, aż do samego budynku muzeum.

Miasto przedstawiało sobą widok bardzo przygnębiający. Spotęgowany faktem, że był to wyjątkowo ciemny, pochmurny i wietrzny dzień. Puste. Wyludnione. Jedyne osoby, które spotkaliśmy po drodze, to grupki romskich dzieci maszerujące dziarsko przez miasto albo grające w piłkę na boisku, bo myślę, że mogę  nazwać tak połać ziemi wydzieloną z reszty terenu obskurną  betonową bandą. 

Ta prawie siedmiotysięczna metropolia, w której według oficjalnych danych niemal jedna czwarta ludności jest bezrobotna, wygląda jakby czas się  zatrzymał. Szybko zdajemy sobie sprawę, że instytucja, której szukamy, a która w nazwie ma słowo „nowoczesny”, z równym prawdopodobieństwem mogłaby stanąć na Księżycu.

Kluczymy trochę po tej zaskakującej miejscowości, aż w końcu znajdujemy budynek, który wyróżnia się w masie podobnych do siebie brzydkich, smutnych i depresyjnych zabudowań. Wyróżnia się rzecz jasna, nie jakąś  nadzwyczajną urodą, a jedynie wielkością i samą bryłą, która kiedyś rzeczywiście mogła mieścić się w kanonach nowoczesności. Właśnie – kiedyś.

Nawet jesteśmy trochę zdziwieni, kiedy okazuje się, że muzeum jest czynne. Wchodzimy i kupujemy bilety za całkiem współczesną cenę. Tak absolutnie jesteśmy nieprzygotowani na zagraniczną wyprawę, że nie mamy przy sobie żadnej obcej waluty. Pan w kasie nie jest zachwycony tą naszą ignorancją, ale robi szybkie obliczenia na kalkulatorze i bierze od nas 32 zł. Dostajemy vstupenki do muzea i niewielkie ulotki, z krótką historią oraz opisem ekspozycji. Zostaje nam wskazany kierunek zwiedzania i dalej wędrujemy już sami.
- Patrz, ulotki są w języku polskim – mówię.
- Rzeczywiście! Ciekawe skąd wiedzieli, że jesteśmy z Polski.
Patrzę na Adama. Nie żartuje. Zwyczajnie zapomniał chmurne oblicze pana, który sprzedawał nam bilety. Za złotówki J

Ekspozycja jest duża. Oprócz samych prac znajdujemy zdjęcia, wycinki prasowe, dokumenty, a nawet ubrania samego artysty, który jak się okazuje był postury nad wyraz szczupłej i drobnej. W tym jedynym w Europie muzeum sztuki Warhola oglądamy też  dzieła jego brata Paula i bratanka Jamesa.

Warto, absolutnie warto to wszystko obejrzeć! Całe wnętrze tego niesamowitego reliktu przeszłości zwanego Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma w sobie coś magnetycznego i absurdalnego zarazem. Groteskowości temu dodaje także fakt, że Andy Warhol w Medzilaborcach nigdy nie był. Co więcej, nie był nawet na Słowacji ani w ówczesnej Czechosłowacji, choć rzeczywiście miał słowackie korzenie.


Wyszliśmy z muzeum nieco oszołomieni. I do tej pory nie możemy oprzeć się wrażeniu, że byliśmy chyba pierwszymi zwiedzającymi w tym miesiącu. Ale to pewnie tylko nasze przypuszczenie J

Zdjęcie nie z kurnika, ale z przykurzonego muzeum 




Zdjęć jest niewiele, bo w tej surrealistycznej instytucji wciąż obowiązuje zakaz fotografowania.

Do następnego.
M.