wtorek, 14 maja 2019

Zmiotka

Zamieram w bezruchu, kiedy widzę jak przemierza dom ze zmiotką w jednej i szufelką w drugiej dłoni. Gdy mija mnie bez słowa wiem już, że w obrębie naszego domostwa wydarzyła się katastrofa. Jestem też stuprocentowo pewna, że tragedii nie da się zaradzić przy pomocy tych dwóch akcesoriów spod kuchennego zlewu. 

Podążam, również bez słowa, za tą chmurą białych włosów zastanawiając się po drodze z czym tym razem przyjdzie mi się zmierzyć. 
Czy będzie to pasta do zębów prawie niechcący wdeptana w nową wykładzinę? Czy banan fantazyjnie wsmarowany w świeżo upraną kapę na kanapie? Czy może mieszanka płatków kukurydzianych i rodzynek wpadnięta przypadkiem do basenu z kulkami? Być może będzie to tylko kubek wody wylany na środek dywanu? A może mój kolorowy błyszczyk rozsmarowany na podłodze? Możliwe, że będzie to pościel na łóżku pomalowana rozmemłanym kawałkiem precla? Albo zwyczajnie pół butelki szamponu Nivea wychlupnięte koło fotela? A może absolutnie zupełnie coś nowego?

I wtedy dochodzi u mnie do dość spektakularnego rozdwojenia osobowości. Jedna ja gotuje się w środku i miota bezgłośnie najbrzydszymi słowami. Druga ja spokojnie wyraża swoje ubolewanie w obliczu nieszczęścia i aprobatę wobec niekwestionowanej czynności porządkowej.
Jak nic skończę w psychiatryku.













Pięknego dnia.
M.

piątek, 10 maja 2019

Katar


Wieczór. Zamykam właśnie kolejny dzień. I o czym pisać, kiedy tyle się nie pisało? O czasie, w którym tyle się wydarzyło, a jednocześnie jakby nic się nie stało? O tym, że deszcz pada i że cieszę się nim, bo dawno już zauważyłam, że to akurat zjawisko atmosferyczne skutecznie chłodzi mój nerwowy system. 

Że sąsiad postanowił dzisiaj naprawić domofon zaraz po tym, jak udało mi się ułożyć chłopców do snu i jak zadzwonił z dołu żeby sprawdzić czy wszystko okej, to nie wiedziałam czy mam mu podziękować czy nawymyślać. 

Że wiem, że zanim skończę ten wpis Julian obudzi się przynajmniej pięć razy, bo śpi ostatnio twardo niczym na gałęzi ptaszek. 

Że pół wiosny zajęło nam wychodzenie z kataru, bo jak już pomyślałam o tym, żeby schować inhalator i syropy, to zaatakowała nas znowu ta chytra i podstępna choroba, która w zależności od płci może mieć przebieg uciążliwy, ale spokojny albo arcygroźny, ryzykowny i skomplikowany. U nas, ze względu na dominację występowania brzydkiej płci przybrała wyjątkowo niepokojący charakter. I że przez miesiąc większość garderoby i niemal wszystkie meble w domu, zwłaszcza te przeznaczone do siedzenia, wyglądały jakby właśnie przespacerował po nich ślimak, a moje własne dziecko zwracało się do mnie „babo”. 

Że Julo zaczął raczkować i wyrósł mu pierwszy ząb. Że Adaś się pięknie rozgadał i słów używa z fantazją godną Tolkiena i np. na pytanie: „gdzie jest moja sprężynka do włosów?” odpowiada „w kościele”. 

Że z wszystkich gryzaków, pogryzajek i innych utensyliów związanych z ząbkowaniem najbardziej sprawdził się u nas mój silikonowy zaparzacz do herbaty. 

Że mieszkam w domu, w którym kolędy śpiewa się przez cały rok, a traktorem kieruje świnia.


P.S. Julo obudził się tylko cztery razy J

M.