Niemowlęta lubią rytuały, nie znoszą zmian i cenią codzienną
rutynę – głosiły wszystkie periodyki dotyczące rodzicielstwa, ulotki, biuletyny
i wydawnictwa szczodrze rozdawane podczas szkoły rodzenia, artykuły w Internecie
oraz broszurki hojnie dołączane do wszelkich zestawów z próbkami kosmetyków,
pieluszkami, smoczkami i buteleczkami, które mają przyczynić się do tego, że
staniesz się super rodzicem, a które w różnych sytuacjach trafiają w ręce par
spodziewających się potomstwa.
Kiedy zatem dowiedziałam się, że moje dziecko przynajmniej
na początku reprezentować będzie typ konserwatywnego domatora o anty radykalnych
poglądach, stwierdziłam – Super! Jakoś się dogadamy.
I kiedy po raz pierwszy zostałam mamą stwierdziłam, że autorzy
tej tezy nie mylili się jednak; że tak właśnie jest i tak powinno być. I cieszył mnie
ten porządek dnia, w miarę usystematyzowana codzienność, raczej łatwa do przewidzenia,
prozaiczna i monotonna powszedniość. I tak jechałam tym pociągiem zwanym ‘macierzyństwo’
w wagoniku z różowym napisem ‘Ekstra mama’ i tak by pewnie było do teraz, gdyby na świecie nie pojawił
się mój drugi syn i wtedy cały ten skład się wykoleił.
Słowa: rytuał, rutyna, powtarzalność, monotonia, nawyk,
przyzwyczajenie i schemat z dnia na dzień wykreśliłam ze swojego słownika. Moja
codzienność stała się nieprzerwanym pasmem wydarzeń nie powiązanych ze sobą
ciągiem przyczynowo skutkowym. Pory spania (czy nawet bardziej nie spania),
jedzenia, przebierania i kąpieli wykroczyły poza jakiekolwiek ramy czasowe. Odnoszę
wrażenie, że nawet nigdy w te ramy nie wkroczyły. I mimo że jak szaleniec szukam
jakiejś logiki i sensu i łapię się wszelkich przejawów regularności i porządku,
to i tak dzień najczęściej kończę jak po solidnym koncercie heavy metalowym. Z drugiej jednak strony … ile można słuchać
poezji śpiewanej? J
Dobra w Nowym Roku!
M.