czwartek, 26 lutego 2015

Mela, wosk i żurek

Koncert Meli Koteluk - cudowny. Wielki talent połączony ze skromnością artystki, profesjonalizmem i, dającym się wyczuć, szacunkiem dla publiczności oraz członków zespołu zaowocował wydarzeniem w klimacie, który ja akurat lubię czyli, w skrócie, bez obijających się o ciebie sąsiadów i płynących ze sceny zawołań w stylu „Jak się bawicie??” Twórcy pokroju Meli przywracają mi wiarę w polską muzykę i w artystów, którzy nie bywają na bankietach, nie brylują w towarzystwie, nie zasiadają w jury zwariowanych show i nie karmią nas swoim życiem prywatnym, tylko po prostu śpiewają i robią to na najwyższym poziomie.



A teraz kolejny odcinek z cyklu W naszej domowej serowarni...

Woskowanie sera (żeby nie wysychał i mógł spokojnie dojrzewać)

Epizod pierwszy…

Cały obrzęd odbywa się w kuchni. Wieczór. Śliczny czerwony wosk topi się w garnku. W powietrzu przyjemny delikatny zapach parafiny. Wtem, zwabiona dziwnym dźwiękiem i podążającym zaraz za nim brzydkim słowem, z pogranicza wulgaryzmu, wchodzę do kuchni i widzę…. wosk. Wszędzie!
Jest na kuchence, blacie, podłodze, ścianach, płytkach, dywanie, drzwiach od łazienki oraz na twarzy, odzieży i we włosach mojego współmałżonka. Jedyną powierzchnią, która nie jest pokryta woskiem jest ser. Stoję i nie bardzo wiem, co powiedzieć. Słyszę jeszcze tylko optymistyczny komentarz, że mogło być gorzej, ale na tamtą chwilę trudno mi w to uwierzyć. Trzy godziny później również. Rano w pracy ziewam niewyobrażalnie. Kolega kwituje „Nie pytam, co robiłaś w nocy”. „I tak nie uwierzysz” mówię.


Epizod drugi…

Jednak się udało…





A tak naprawdę trudno złościć się na kogoś, kto nawet żurek gotuje w dwóch garnkach, żeby jedna jego wersja mogła być skonsumowana przez wegetariankę J



Nadal zapracowana
M.




wtorek, 17 lutego 2015

Koszyk i Mela

Dzisiaj wpadam tylko, żeby podzielić się drobiazgami. Obiecuję, że po otwarciu wystawy napiszę coś więcej, będę bardziej wylewna. 

I tak, drobiazg numer jeden.... koszyk - podobny powstał niedawno. Tamten miał błękitną wyściółkę, ten ma mysioszarą. Nie mogę się jakoś odgonić od tych kropek ostatnio :-)







Koszyk powędruje niebawem jako prezent do nowego domu. Mam nadzieję, że się spodoba, no i - rzecz jasna - przyda :-)

Drobiazg numer dwa....ktoś tu chyba gdzieś pojedzie....



Nie mogę się doczekać! 

Acha! Gdyby ktoś wymyślił maszynę do zatrzymywania czasu, to chętnie ją nabędę. Bardzo by mi się teraz przydała. Nadmieniam, że ma nie działać w poczekalni, w pracy i w kolejce do  kasy w supermarkecie ;-)

Ciepło pozdrawiam
M.



czwartek, 12 lutego 2015

W między czasie

Dzisiaj taki szybki wpis z cyklu „ w telegraficznym skrócie”, żeby dać znać, że żyję, że nie zapomniałam J 
Moja przeciągająca się nieobecność tutaj wiąże się z pewnym bardzo ważnym faktem, mianowicie….. w marcu otwieram wystawę. Swoją pierwszą indywidualną wystawę rysunku!

W związku z tym, panuje teraz u mnie pełna mobilizacja. Do końca lutego muszę przygotować wszystkie materiały do katalogu czyli właściwie wszystko, co zależy tylko ode mnie musi już być gotowe.  

Pracuję więc bez wytchnienia…. robię tylko przerwy, żeby zrobić herbatę… kubek jest duży więc dwie na wieczór wystarczą J



Pozytywnie się motywuję np. muzyką…..



Nie wiem czemu, tak mi się podoba ten zasłyszany w Trójce kawałek. Czy to może to intrygujące połączenie głosu dorosłego mężczyzny z wyglądem chłopca? A może po prostu George Ezra kogoś mi przypomina? ;-)

Jeden z moich profesorów od rysunku zawsze mawiał, że rysowanie przede wszystkim ma sprawiać radość. Ja także nie jestem zwolennikiem sztuki cierpiętniczej. Cieszę się, że rysuję, że wróciłam do tego po długim czasie twórczego bezwładu. Rysując coś, od początku do końca, masz wpływ na kształt swojego dzieła. Bez przepisu, bez wzoru. Liczy się tylko to, co masz w głowie. Czy to nie ekscytująca perspektywa?

Zupełnie na koniec…..nadal pozostając w temacie sztuki......nasza pierwsza sztuka sera z dziurami….






Pyszny. Adam marudzi, że za mało lipazy. No cóż, wolno mu mieć swoje zdanie :-)

Zapracowana
M.