czwartek, 24 września 2020

Przedszkole

No i jestem! Z taką choćby informacją, że zupełnie dla mnie niespodziewanie, nieoczekiwanie i absolutnie znienacka stałam się członkiem bardzo doborowego grona zwanego trójką klasową. A dokładniej rzecz ujmując, nie trójką tylko dwójką i nie klasową, tylko przedszkolną. Dwójką mam największych urwisów w grupie. 

Tak, czuję się zaszczycona. Były nawet łzy wzruszenia, kiedy to zaraz drugiego dnia okazało się, że  oto trzy lata mojej ciężkiej matczynej pracy przyniosły tak zdumiewający efekt. Choć mogłam się już domyślać ewidentnego sukcesu, kiedy pierwszego dnia dowiedziałam się, że mój przedszkolak jest… żywy. „To chyba jasne, że jest ŻYWY” pomyślałam; jednak zatrzymałam tę myśl dla siebie starając się nadal roztaczać wokół siebie aurę nieskazitelnego pierwszego wrażenia.

Od tamtej pory, niemal każdego dnia wczesnym popołudniem przemierzam przedszkolny korytarz drżąc z ekscytacji w obliczu czekających mnie doniesień i kumuluję w sobie całą pozytywną energię wszechświata, która sprawi, że gdy za chwilę usłyszę „No wie pani, trzeba z nim rozmawiać” nie chwycę swojego interlokutora za ramiona i potrząsając nim energicznie nie wykrzyczę „A myśli pani, że co ja niby od trzech lat robię?!”. Bo tak zupełnie między nami taka sytuacja mogłaby być nieco nie na miejscu.

Codziennie też wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z drugą członkinią naszego elitarnego dwuosobowego klubu i tak sobie myślę, że pewnie niebawem się zaprzyjaźnimy. Wszak nasi synowie to najlepsi kumple.










Dobrego dnia.

M.

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Suknia


Jest, jak zwykle, za wczesna pora dnia kolejnego kwarantanny. Wracam z łazienki do sypialni. Rozglądam się, bo stan osobowy, który zostawiłam kilka minut wcześniej zdaje się nie zgadzać i wtedy widzę: blond czupryna i jej trzyletni właściciel siedzą ulokowani gdzieś pomiędzy naszym łóżkiem, a szafą, w której trzymam ciuchy. 

Szafa jest otwarta, a wszędzie dookoła walają się, tak starannie po praniu składane według wskazówek Marie Kondo, wszystkie moje skarpetki. Już mam coś powiedzieć, krzyknąć, zadać jedno z tych idiotycznych pytań, które, z reguły, pozostają bez odpowiedzi, jak „co ty, do licha, wyprawiasz?!”, już moje usta składają się, żeby, niezbyt elegancko, wyartykułować jakieś zdanie, którego z pewnością będę później żałować. 

I wtedy podnosi głowę i patrzy na mnie. Błękit Spokojnego Oceanu faluje mu w oczach. Mąci go tylko niewyraźne zdumienie widokiem mojej napiętej twarzy.

- Szukam dla Ciebie sukienki – mówi.

A ja? A ja nic nie mówię…









Pięknego dnia,
M.