Zamieram w bezruchu, kiedy widzę
jak przemierza dom ze zmiotką w jednej i szufelką w drugiej dłoni. Gdy mija mnie
bez słowa wiem już, że w obrębie naszego domostwa wydarzyła się katastrofa. Jestem
też stuprocentowo pewna, że tragedii nie da się zaradzić przy pomocy tych dwóch
akcesoriów spod kuchennego zlewu.
Podążam, również bez słowa, za tą chmurą białych
włosów zastanawiając się po drodze z czym tym razem przyjdzie mi się zmierzyć.
Czy będzie to pasta do zębów prawie niechcący wdeptana w nową wykładzinę? Czy
banan fantazyjnie wsmarowany w świeżo upraną kapę na kanapie? Czy może mieszanka
płatków kukurydzianych i rodzynek wpadnięta
przypadkiem do basenu z kulkami? Być może będzie to tylko kubek wody wylany na
środek dywanu? A może mój kolorowy błyszczyk rozsmarowany na podłodze? Możliwe,
że będzie to pościel na łóżku pomalowana rozmemłanym kawałkiem precla? Albo
zwyczajnie pół butelki szamponu Nivea wychlupnięte koło fotela? A może
absolutnie zupełnie coś nowego?
I wtedy dochodzi u mnie do dość
spektakularnego rozdwojenia osobowości. Jedna ja gotuje się w środku i miota bezgłośnie
najbrzydszymi słowami. Druga ja spokojnie wyraża swoje ubolewanie w obliczu
nieszczęścia i aprobatę wobec niekwestionowanej czynności porządkowej.
Jak nic skończę w psychiatryku.
Pięknego dnia.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz