Jest, jak zwykle, za wczesna pora
dnia kolejnego kwarantanny. Wracam z łazienki do sypialni. Rozglądam się, bo
stan osobowy, który zostawiłam kilka minut wcześniej zdaje się nie zgadzać i
wtedy widzę: blond czupryna i jej trzyletni właściciel siedzą ulokowani gdzieś
pomiędzy naszym łóżkiem, a szafą, w której trzymam ciuchy.
Szafa jest otwarta,
a wszędzie dookoła walają się, tak starannie po praniu składane według
wskazówek Marie Kondo, wszystkie moje skarpetki. Już mam coś powiedzieć,
krzyknąć, zadać jedno z tych idiotycznych pytań, które, z reguły, pozostają bez
odpowiedzi, jak „co ty, do licha, wyprawiasz?!”, już moje usta składają się, żeby, niezbyt elegancko, wyartykułować jakieś zdanie, którego z pewnością będę później
żałować.
I wtedy podnosi głowę i patrzy na mnie. Błękit Spokojnego Oceanu
faluje mu w oczach. Mąci go tylko niewyraźne zdumienie widokiem mojej napiętej
twarzy.
- Szukam dla Ciebie sukienki –
mówi.
A ja? A ja nic nie mówię…
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz