poniedziałek, 22 stycznia 2018

Kolonie

- Potrafisz robić makramę?
- Potrafię.
- A uplotłabyś coś dla mnie?
- Jasne!
Otworzyła Instagram i pokazała mi zdjęcie chyba największego i najbardziej skomplikowanego wzoru, jaki kiedykolwiek widziałam…

... 

Lato'98

Po niemal całodziennej tułaczce autokarem dojeżdżamy w końcu do małej miejscowości w Borach Tucholskich, w której mamy spędzić najbliższe dwa tygodnie. W holu wita nas pani Wera. Tak się przedstawia i tak każe nam do siebie mówić i do dzisiaj nie wiem czy miała tak na imię, czy była to tylko próba zmodernizowania tradycyjnego imienia Weronika. Mniejsza z tym. Pani Wera, kobieta słusznej postury i na pierwszy rzut oka (na drugi również) niezłomnego charakteru od samego progu obwieszcza nam, że oto znaleźliśmy się w ośrodku sportu i rekreacji i żeby nam nie przyszło do głowy, że jeśli jesteśmy na koloniach, to będziemy się tutaj bardziej rekreować niż usportowiać, bo skoro w nazwie sport jest na pierwszym miejscu, to tutaj tak właśnie będzie. Zadba o to ona i cały sztab wychowawców, trenerów i instruktorów. W tym momencie przeszło mi przez myśl, czy aby nie wybrać się od razu w drogę powrotną i nie popędzić za odjeżdżającym właśnie autokarem, który nas tutaj dostarczył. Bardzo lubiłam gimnastykę i pływanie, lubiłam też jeździć na rowerze, grać w badmintona i w dwa ognie, ale jakimś szczególnym typem sportowca nigdy nie byłam. Od razu wyobraziłam sobie, że dzień tutaj zaczyna się o 5 rano dziesięcioma okrążeniami dookoła pokaźnego boiska, które zdążyłam już zauważyć przed samym głównym wejściem do budynku. Potem każdy robi po 100  przysiadów i 50 pompek na mokrej od porannej rosy trawie w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Po śniadaniu i krótkim treningu wydolnościowym są gry zespołowe. Z tym, że tylko zwycięskie drużyny idą na obiad. Po symbolicznej poobiedniej przerwie, żeby spalić nadmiar przyjętych kalorii będzie podciąganie na drążku i brzuszki na czas. A po kolacji, coś bardziej statycznego, żeby już wyciszyć się przed snem czyli dla przykładu rzut piłką lekarską czy podnoszenie ciężarów.

Szczęśliwie dla mnie jednak niewiele z tych rzeczy znalazło swoje poparcie w rzeczywistości. I choć jeździć na rolkach się wtedy nie nauczyłam, to okazało się np. że potrafię grać w ping-ponga (jakoś nazwa tenis stołowy do mnie nie przemawia). A przy okazji, gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi sportowymi aktywnościami znalazło się miejsce na zajęcia z… makramy. I koniec końców jednak nie żałowałam, że nie puściłam się w pogoń za tym autobusem.


- Zrobisz dla mnie makramę?

- Tak, ale może zacznę od czegoś łatwiejszego J








Dobrego dnia!
M.


3 komentarze:

  1. Pewne rzeczy, nawet dziwne i na pozór bezsensowne zdarzają się nie bezpodstawnie....czasem tylko sens jakiegoś zdarzenia odkrywamy po długich latach...nie? :)
    "właścicielka makramy"

    OdpowiedzUsuń
  2. Co Ty znowu za cuda wyplatasz to jest śliczne i oryginalne pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń