Młodszy budzi się pierwszy i z jego gestów wnoszę, że jest
głodny. Szczęściarz. Pierwsze śniadanie może zjeść w łóżku. Leżymy więc razem;
on je, a ja po natężeniu światła, które wpada do pokoju przez niezasłonięte
okno próbuję zorientować się która może być godzina. Moje domysły przerywa i
jednocześnie rozwiewa ruch w łóżeczku obok. Budzi się Starszy i wiem, że jest
6.30.
Osiągniecie pozycji pionowej nie zajmuje mu wiele czasu. Pół minuty później
stoi już z łapkami zaciśniętymi na poręczy łóżeczka i wykrzykuje niczym uliczna
straganiarka. Jeśli wieczorem nie zapomnę i włożę mu do łóżka jakąś obrazkową
książeczkę opóźnię ten proces o kilka, czasami kilkanaście minut. Choć ostatnio
nawet to przestaje być regułą.
Po krótkich nawoływaniach rodziców, które jednak
nie przynoszą oczekiwanego efektu, jakim jest wydostanie się z tej
beznadziejnej czeluści rozkopanego łóżka, do głosu dochodzi mały wygłodniały po
nocy brzuszek i zaczyna się cała litania słów, wyrazów, zdań i bezokoliczników
związanych z gastronomią.
Festiwal kulinarnych rozkoszy zawsze otwiera mleko. Zawsze też, pomiędzy mniej lub bardziej
wymyślnymi potrawami, pojawia się owsianka z bananem i dzinkami (rodzynkami) i
jak wykwintne i wyszukane nie byłyby kolejne pozycje tego porannego menu i jak
nie działający na wyobraźnię i ślinianki byłby to jadłospis i tak zawsze na
koniec, niczym wisienka na torcie, kropka nad i, gwóźdź programu, czarny koń i
top of the top w jednym, pojawi się kosiony
ogórek J
Dobrego dnia!
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz