środa, 9 maja 2018

Bluebird


Możliwe, że rok temu pomogłam pojawić się na świecie pewnemu przyszłemu ornitologowi, miłośnikowi ptactwa, entuzjaście lotów i nielotów, fanatykowi ptaków, ptaszydeł i ptasząt, maniakowi wszelkich dwuskrzydłych stworzeń, a ponadto, sympatykowi drobiu (nieważne czy nadal na wolnym wybiegu czy już w lodówce, czasami odnoszę wrażenie, że nawet lepiej to drugie).

Więc rozwieszam po domu kolorowe ptaszki z papieru, wystaję razem z nim godzinami w oknie wypatrując ptaków, na spacerze zatrzymuję się przy każdym napotkanym na rynku gołębiu, do znudzenia powtarzam, że to nie konik robi ko-ko, tylko kurka, wyciągam go z dna rozpaczy pokazując mu dwie sroki, które przysiadły właśnie za oknem na kominie sąsiedniej kamienicy.

A jak rano słyszę pierwsze dobiegające z łóżeczka dźwięki, to nawet nie muszę patrzeć na zegarek bo wiem, że jest 5.27 i właśnie obudził się mój ranny ptaszek.

I choć czasami jest mi ciężko i zastanawiam się, czy zwyczajnie nadążę za tym małym pędziwiatrem i jak przeczytam w wiadomościach informację, że ojciec włożył syna do klatki z tygrysem podczas wycieczki do ZOO, pomyślę tylko „Genialny pomysł!”, to i tak wieczorami, zamiast oddawać się błogiemu lenistwu, dziergam na szydełku różne stwory, które byłyby w stanie sprostać tej małej szalonej ptasiej obsesji.







I muzyka:


Dobrego dnia.
M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz