niedziela, 16 lutego 2014

Słomiany zapał

No i moje plany, że będę tutaj zaglądać codziennie i zostawiać jakiś ślad swojej obecności niestety nie wypaliły. Nie da się ukryć, że trochę brakuje mi konsekwencji w tym, co robię. Ta przypadłość ma nawet swoją nazwę (patrz tytuł;-))

Nie chcę się bynajmniej tłumaczyć, ale miało ostatnio miejsce pewne wydarzenie, które zrobiło lekkie zamieszanie w moim grafiku. Niedaleko mojego domu otworzyła się nowa restauracja, w której, między innymi, podają najlepszy na świecie (a na pewno najlepszy jaki dotąd miałam okazję spróbować) krem brulee (Crème brûlée). Jakkolwiek przepadam za kuchnią mojego Męża, w zeszłym tygodniu, każda okazja była dobra, żeby wyjść i popróbować czegoś nowego w "Posmakuj Krosno" (no i chcąc nie chcąc wydało się, gdzie mieszkam). Za każdym razem wracaliśmy stamtąd w stanie absolutnego zaspokojenia kulinarnego. A że atmosfera w "Posmakuj..." sprzyja biesiadowaniu i łatwo się tam zasiedzieć, po powrocie do domu nagle okazywało się, że właściwie to już powinniśmy się położyć spać, bo przecież obydwoje musimy rano wstać do pracy. 

Gdzieś między tym wszystkim znalazłam jednak trochę czasu, żeby coś wytworzyć. Był to prezent urodzinowo - imieninowy. Lubię sama robić prezenty; zwłaszcza kiedy dobrze znam osobę, do której mają one trafić i jestem w stanie wyczuć, co może się jej spodobać. Poza tym jestem zdania, że takie własnoręcznie wykonane prezenty (nawet, jeśli nie są tak doskonałe, jak te "sklepowe") mają dodatkową moc. I tego się będę trzymać:-)
M.

A w załączeniu wspomniany prezent - bransoletka z koralików. 















wtorek, 4 lutego 2014

"...dwakroć jedna chwila nie całuje w czoło..."

Z wykształcenia oraz z zamiłowania jestem plastykiem. Miałam to szczęście, że swojej pasji mogłam poświęcić pięć lat studiów. To były jeszcze te czasy, kiedy magisterkę można było zrobić "za jednym zamachem" :-) 

Pięć lat przebywania w środowisku przesiąkniętym wydarzeniami kulturalnymi, wśród ludzi, którzy żyją sztuką, a niekiedy, tylko i wyłącznie, ze sztuki. Zajęcia na uczelni, przeplatane wernisażami, wystawami,  plenerami malarskimi.  W zbiorowej świadomości wykształciła się nieco romantyczna wizja artysty, spędzającego całe dnie przy sztalugach w jakiejś pracowni na poddaszu, a wieczorami siedzącego w zadymionej knajpce, prowadzącego egzystencjalne dywagacje, najczęściej przy alkoholu. Stety niestety, dzisiaj wygląda to trochę inaczej. Mam wrażenie, że twórcy sztuki współczesnej postawili sobie za cel dotrzeć do jak największej ilości zmysłów. Żeby nadążyć za dzisiejszym odbiorcą, dawno już musieli wyjść poza ramy obrazów.

Wracam jednak do tematu, jako, że nie jest to rozprawa dotycząca sztuki samej w sobie, a raczej historia mojej osobistej pasji. Z ogromnym sentymentem wspominam długie godziny spędzane w pracowni grafiki warsztatowej; często do późnego wieczora, kiedy można było spokojnie skorzystać z prasy graficznej, nie przepychając się w kolejce studentów; wszechobecny zapach terpentyny, coraz to nowsze sposoby wywabiania z ubrań plam z farby po zajęciach malarstwa i przepraszające uśmiechy, w których się specjalizowaliśmy, kiedy ogromną teczką, wielkości niemal fortepianu zasłanialiśmy trzy kolejne siedzenia w tramwaju.

Ale studia, to nie tylko wernisaże, plenery itp. To także ludzie, z którymi obcowanie często dawało więcej niż niejedne kilkugodzinne wykłady. Ciągle siedzą mi w głowie słowa jednego z profesorów, który widząc, że mamy lekki spadek twórczego zapału i pięciominutowa przerwa podczas zajęć powoli przeradza się w akademicki kwadrans, zapytał: "Czemu nie pracujecie? Dwakroć jedna chwila nie całuje w czoło." 

Czy nie piękna motywacja do niemarnowania czasu?

Żeby samą siebie zmotywować, dołączam kilka swoich rysunków z tych pięknych studenckich czasów :-)









Pozdrawiam Was ciepło.
M.

 

Bez oglądania się wstecz...



Jak łatwo przychodzi nam odkładanie naszych marzeń "na potem", choć czasami od ich realizacji dzieli nas tak niewiele. Rozmyślamy, zastanawiamy się, wymyślamy coraz to nowe daty........ od poniedziałku...... od przyszłego tygodnia......... od nowego roku.... Tylko, że jak przychodzi już ta  chwila, nasz zapał spada do takiego poziomu, że jedyne na co nas stać, to wymyślenie nowej daty. Ewentualnie, z zapewnieniem , że teraz to już na pewno się uda.
Czy nie szkoda nam jednak czasu na stanie w miejscu? Czemu boimy się postawić ten pierwszy krok?
Przypomina mi się przepiękny teledysk do utworu Glósóli zespołu Sigur Rós...... nie zawsze krok w przepaść musi skończyć się tragicznie. Może okaże się, że potrafimy latać?

Na koniec zrobię coś, czego zwykle nie robię. Pokażę mały fragment czegoś, co nie jest jeszcze skończonym dziełem, a jedynie początkiem pewnego przedsięwzięcia, które jest kooperacją dwóch osób, mianowicie mnie i pewnej bardzo utalentowanej Kobiety. Żeby nieco rozjaśnić, tworzę ilustracje do książki, która właśnie powstaje i jeśli bardzo się postaramy, w niedalekiej przyszłości ujrzy światło dzienne. Tego, w każdym bądź razie, bardzo byśmy sobie życzyły, a zamieszczony tutaj szkic niech będzie formą zaklinania rzeczywistości oraz rzecz jasna mobilizacji.




Trzymajcie kciuki!
Małgosia

 

poniedziałek, 3 lutego 2014

Post powitalny

Zastanawiam się ile czasu zajmuje początkującemu bloggerowi utworzenie pierwszego posta. I nie myślę tutaj o przebrnięciu przez zakamarki samej rejestracji. Raczej o pierwszym zdaniu, które zostanie tutaj zapisane. Myślę, że każdy chciałby, żeby było mądrze, ciekawie, a jednocześnie zabawnie i intrygująco. Bo skoro już mamy ambicję, żeby wykroić dla siebie kawałek wirtualnej przestrzeni, to chcemy, żeby za tą ambicją coś stało.
A tutaj, jak na złość, nic mądrego nie przychodzi do głowy. Bo tak naprawdę nie chcę, żeby ten blog związany był z jakimś pojedynczym projektem, z jakąś jedną dziedziną twórczości, czy z jakimiś konkretnymi zainteresowaniami. Chciałabym, żeby był różnorodny i dzięki tej różnorodności ciekawy.
Ktoś pewnie powie: "Bez pomysłu". Może i tak, ale z drugiej strony … kto mnie powstrzyma?
Zatem zaczynam! Jeśli nie dzisiaj, to kiedy?

Małgosia